Bibliotekarka na torze wyścigowym

Dzień był jasny i zimny, kwietniowy. Mgła zdążyła już opuścić dziedziniec. Pod nim pokonujący rozległą sieć jaskin mężczyźni, desperacko starając się uciec przed gryzącym kwietniowym wietrzyskiem, żwawo targali za sobą swoje wózki.

Bibliotekarka na torze wyścigowym » Uznanie zjadliwej marki

tagshow

4.2 (5)

4.2 (5)

us.webp es.webp

Dzień był jasny i zimny, kwietniowy. Mgła zdążyła już opuścić dziedziniec. Pod nim pokonujący rozległą sieć jaskin mężczyźni, desperacko starając się uciec przed gryzącym kwietniowym wietrzyskiem, żwawo targali za sobą swoje wózki. Sean przeszedł przez blade, szklane drzwi miejskego centrum Ochrony. Skaner anomalii przywitał go dobrze znanym mężczyźnie „ding!”.

W recepcji unosił się odór poddawanego recyklingowi tworzywa sztucznego i wypalonych papierosów. Na drugim końcu pomieszczenia stało blade biurko z tworzywa sztucznego, lecz pracownik, który miał za nim zasiadać, dawno już wymieniony został na maszyny. Sean podszedł do biurka i wyciągnął kartkę ze znajdującego się na nim metalowego przyrządu, który warkotał i buczał. Mężczyzna spojrzał na wytłuszczony tekst.

Do Dowódcy Jednostki: Gratulujemy uzyskania przydziału Protektora klasy Bibliotekarz. Gwarantujemy, iż osiągi w zakresie supresji dysydencji przez twoją jednostkę w nadchodzących miesiącach ulegną co najmniej podwojeniu. Niniejszy krótki poradnik wspomoże cię w podejmowaniu decyzji maksymalizujących możliwości wykorzystania zdolności tego najwszechstronniejszego ze wszystkich zasobów.

Jego oczy badały resztę dokumentu, podczas gdy warkot maszynerii uspokajał jego mózg. Czysta, biała kartka, z którą kontrastował wytłuszczony, czarny tekst. Jeszcze to ohydne, trójkątne logo u góry, pośrodku, ciemniejsze niż reszta — jak gdyby wpatrywało się w jego duszę. Sean odwzajemnił uporczywe spojrzenie zdeprawowanego symbolu, trójkąta, który zdążył już utracić znaczenie, z którym mężczyzna dorastał. Jego myśli przerwało odchrząknięcie jakiejś kobiety. Sean uniósł spojrzenie znad kartki i od razu odnotował jej, zgodne z regulacjami Związku, ubranie i ten infernalny trójkąt na kieszeni płaszcza.

— Mm… tak? — zapytał, patrząc na symbol, mężczyzna.

Kobieta się do niego zbliżyła. Pod swoim płaszczem trzymała zbiór książek.

— Rozumiem, że pan major otrzymał odprawę? — Kobieta ponownie odchrząknęła.

Sean uniósł kartkę. Ciszy między komentarzami kobiety dopełniało buczenie maszynerii.

— Niech zgadnę, droga dziewczynko od bibliotek. Mamy zabić kolejnych heretyków. — Mężczyzna westchnął. Jego komentarz przesączony był sarkazmem.

— Panu majorowi idzie o inny termin, a mianowicie o dysydentów.

— Humoru to cię w akademii nie nauczyli? — Mężczyzna, wrzucając kartkę do swojego plecaka, wydał pomruk niezadowolenia.

Kobieta spojrzała na niego z wyrazem pogardy na twarzy:
— Bardziej zajmował ich konformizm, proszę pana. Humor nie jest konformistyczny.

— To tak, jak z tamtym recepcjonistą, co nie?

Kobieta spojrzała na biurko, marszcząc brwi.

Sean odchrząknął:
— Na czterdziestej dziewiątej jest sobie taki jeden gość. Spece od technologii mówią, że ma przy sobie anomalny obiekt, który sprawia, że jego samochód może zapieprzać, jak się nam nawet nie śniło.

Mężczyzna ponownie zakaszlał, zamykając plecak.

— Czy ma zezwolenie na tę anomalię?

— Oczywiście, że nie. Gdyby miał, nic by to nas nie obchodziło.

Kobieta ścisnęła swoje książki i zapytała ożywionym tonem:
— To jak przystąpiłby pan do ujęcia tej anomalii?

Sean ułożył dłoń na pasku, poklepując pistolet sprytnie ukryty za pewną dziwną, połyskliwą tkaniną.

— Jeśli to nie podziała, to wykorzystamy twoje czary-mary mola książkowego i pieprzniemy w niego bombą.

Kobieta westchnęła:
— Panie majorze, ja nie mogę rzucać bomb.

— W takim razie musi nam wystarczyć pistolet. Czas na nas. — Mężczyzna obrócił się ku drzwiom.

Gdy wychodzili zza pleksiglasowych drzwi budynku, przywitał ich straszliwy, gryzącego podmuch kwietniowego wietrzyska. Wiatru niosącego odór spalonej kapusty. Śmieciarzom dawno temu zakazano pracy na obszarze Centrum. Sean zawsze sądził, że chodziło o bezpieczeństwo. Ścieżka wyścielona była brudnymi cegłami, a pod nią znajdowała się rozległa przestrzeń jaskiniowa, która stanowiła, tak zwane, przejście podziemne dla pracowników. Mężczyźni kierowali się w swoje strony, zupełnie ignorując dwójkę stojącą nad nimi.

Kobieta schowała książki do kieszeni w płaszczu:
— Mówił pan o czterdziestej dziewiątej ulicy, prawda?

— Owszem.

Kobieta ruszyła w tamtym kierunku, zmuszając Seana, by za nią podążał. Ogrodzenie oddzielające ich od przejścia podziemnego obtoczone było rdzą i brudem, a ze sporadycznych włazów, które mijali, wydobywały się opary wody, zapewniające jedyne źródło ciepła. Zeszli w końcu ze ścieżki na ulicę, na której liczni uczestnicy ruchu drogowego trwali w niemal bezwzględnym zatrzymaniu. Budynki nad nimi piętrzyły się ku niebiosom, a ich żelbetowe szkielety wyścielone były migocącymi reklamami. Bibliotekarka spojrzała w górę, na jeden z budynków, a Sean złapał ją za ramię. Obraz na ekranie reklamowym się zmienił i zaczął pokazywać drogi samochód oraz kobietę radośnie wskazującą jego lśniące zewnętrzne.

— Mogłabyś załatwić nam taki? Ułatwiłby nieco naszą podróż.

Bibliotekarka jak gdyby przez chwilę to rozważała, lecz wkrótce odparła:
— Nie bez pisemnego opisu.

Zaczęłi więc przeciskać się przez zgiełk tłumu na chodniku. Cywile się odsuwali, okazując szacunek dla ich stanowisk — albo, jak Sean podejrzewał, odkąd otrzymał pierwszy mundur — lęk przed symbolem, którym oznaczone były ich płaszcze. To nie miało dla niego żadnego znaczenia, nie miało już od dłuższego czasu. Zatracił wrażliwość na swoją pracę, która polegała na bieganiu między kryminalistami oraz dysydentami i pozbywaniu się ich z użyciem niezrozumiałych obiektów anomalnych. Być może kiedyś, jak sądził, uważano to za magię z jakiegoś innego świata, za coś, co budzi zastanowienie. Dzisiaj jednak były to zaledwie narzędzia, które wykorzystywane były przez osoby oznakowane tym logo na swoich płaszczach. Symbolem, który niegdyś wzywał swoich nosicieli do misji „badania, przechowywania i ochrony”. Nikt już jednak nie badał, nie przechowywał ani nie chronił elementów świata anomalii, a przynajmniej nie z tą samą równowagą, którą tak bardzo cenili ci, których serca zamknięte są dziś za żelbetowymi ścianami. Teraz chodziło tylko o praworządność. Praworządność w świecie wypełnionym demonami i potworami — to było celem tego całego tak zwanego „Autorytetu”. Zaiste, myślał Sean, mają teraz autorytet, rządząc terytorium obejmującym ponad osiemdziesiąt procent powierzchni całej planety.

Gdy tylko skręcili, by zaoszczędzić sobie czasu, znaleźli się w brudnej alejce prowadzącej na kolejną ulicę. Niedługo po tym z wrzaskiem przyjechały samochody z neonami.

— Zakładam, że to nasze chłopaki? — Bibliotekarka przyjrzała się pędzącym pojazdom.

Sean, widząc, jak wjeżdżają do tunelu, westchnął:
— Na to wygląda.

— Jak według pana mamy ich dogonić?

— Masz w tych swoich książkach jakieś fajne autka?

Kobieta przytaknęła, wyciągając oprawioną w skórę książkę z płaszcza. Sean zauważył, że na grzbiecie książki zapisany był tytuł: „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?”. Kiedy przystąpiła do głośnego czytania opisu jakiegoś latającego pojazdu policyjnego, słowa na stronicy zaczęły przekształcać się w rzeczywistość. Sean dał sobie spokój z wypytaniem kobiety o to, jak tego dokonuje; w zamian po prostu usadowił się za kierownicą.

Mężczyzna przyjrzał się wnętrzu samochodu. Było ono niemal dokładnie takie, jak w prawdziwym pojeździe. Kiedy kobieta usadowiła się obok Seana, kąciki jego ust się uniosły. Ruszyli wzdłuż ulicy, a silnik samochodu ryczał wręcz radośnie. Wkrótce dojechali do aut, które dawno temu pozostawiły ich daleko w tyle.

— Uprzedzam pana jednak, że to niepermanentne. Powiem panu, kiedy zacznie się rozlatywać.

— Co wtedy zrobimy?

Kobieta uniosła powieść, z której urzeczywistniła pojazd, i przejechała wolną dłonią po kilkunastu zakładkach.

— Zawsze możemy stworzyć sobie nowy. — Kobieta, niechętnie zamykając książkę, wzruszyła ramionami.

— Rozumiem, że strzelamy, by zabić?

W odpowiedzi na to bibliotekarka spojrzała na mężczyznę niczym dziecko, któremu właśnie powiedziano, że nie dostanie żadnych smakołyków po obiedzie:
— Podczas ulicznego wyścigu? Poważnie?

Sean przytaknął, przypominając sobie standardową karę dla osób korzystających z niezarejestrowanych anomalii:
— Kochana, oni do tego wyścigu wykorzystują anomalię. Podręcznikowy przykład czynu karanego śmiercią.

Kobieta powoli skinęła głową, ale nie pozbyła się z twarzy grymasu obrzydzenia.

Kiedy ich pojazd zbliżył się do ścigających się samochodów, Sean włączył syrenę na dachu. Zaczął przeszywać ich odgłos o regularnym, szybkim rytmie. Zbliżywszy się do samochodów, zmuszeni byli dołączyć do wyścigu. Sean, który miał już wcześniej do czynienia z tego typu anomaliami, wyciągnął z kieszeni płaszcza walcowate urządzenie. Kiedy przyłożył je do potylicy, przeobraziło się w metaliczny kask, pozornie dystansujący go od emocji.

— Molu książkowy, łap za kierownicę. — Mężczyzna opuścił szybę i się wychylił. Widział kątem oczu, jak kobieta przesuwa się na siedzenie obok niego, upewniając się, że samochód nie uderzy w żadnego uczestnika wyścigu.

Gdy wychylił się zza okna, wyciągnął pistolet z ukrytej kabury u pasa. Pozwolił osłonie kasku usunąć rozmycie powodowane przez pędzące samochody, kierując celownik pistoletu ku siedzeniu kierowcy z samochodu naprzeciwko niego. Zauważył, że nad deską rozdzielczą wiszą dwie zielone kości do gry, które osłona jego kasku oznaczyła jako anomalne. Z pistoletu mężczyzny wydobył się impuls energii, przedzierający się przez powietrze niczym płynna błyskawica. Kostki opatuliła jakaś pomarańczowa żelatyna, co w znaczącym stopniu osłabiło sprzężone z nimi właściwości anomalne. Pędzące samochody z warkotem się zatrzymały, a po nich jazdę zakończył pojazd policyjny.

Sean, zdejmując kask, ponownie usadowił się na siedzeniu kierowcy:
— Tamta substancja działa tylko przez jakieś dwie minuty, więc pospieszmy się z egzekucją.

— Ja… zostanę na ten czas w samochodzie.

Sean skinął głową. Za mało to go obchodziło, by się sprzeczać. Wysiadł i leniwie podszedł do zaparkowanego pojazdu. Przywitała go kobieta w okularach przeciwsłonecznych i z jaskrawoniebieskim, neonowym irokezem.

— Nabroili my czy co, kolo? — zabełkotała kobieta.

Sean westchnął i wyciągnął kartkę ze swojego plecaka:
— Pogwałciła pani zakaz z artykułu 78-C porozumienia o aktywności anomalnej, który wyraźnie statuuje, że zabronione jest czynienie jakiegokolwiek użytku z niezarejestrowanych anomalii, a osoby, które zakaz ten naruszają, podlegają karze śmierci.

Kobieta z trudem złapała powietrze, odsuwając się na siedzenie pasażera. Sean westchnął i sprawnie wycelował lufę pistoletu w szyję kobiety, po czym zdusił język spustu. Pocisk w locie rozdzielił się na szesnaście fragmentów. Odłamki przedarły się przez szyję kobiety, niemal natychmiast ją uśmiercając. Pomyślał, że to musi być bezbolesne, a przynajmniej — taką zawsze miał nadzieję.

Część pierwsza Część druga ▶

O ile nie stwierdzono inaczej, treści niniejszej witryny objęte są postanowieniami licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 4.0 Międzynarodowe.