Dziedzictwo Hanów

Zetknęli się z czymś, czego sama nazwa wypowiedziana w świetle dnia naraz wszystkie świece i lampy rozbije, a następnie uszyje nieboskłon smolistymi chmurzyskami, aż do bladego świtu kolejnej doby

tagnone

0 (0)

0 (0)

DH_prolog.webp

Dziedzictwo Hanów

Prolog

Wiele rzec można by o Iwalinie, metropolii wystrzeliwującej majestatycznymi wieżowcami ku granatowym niebiosom. O tamtym mieście, położonym zgrabnie między Poznaniem i Gorzowem Wielkopolskim, nie da się jednak wspomnieć, by choć jedna myśl nie zabłądziła w mroczne zakamarki umysłu, gdzie iskrzy podniecenie, ale jednocześnie wije się głęboki, instynktowny lęk przed tym, co folklor wiąże z bezdyskusyjnie najpotężniejszym rodem Iwalina — Hanami.

Ci z miłujących region historyków, którzy zagłębiają się w zakurzone księgi zakazane przez organizacje wyznaniowe na całym świecie, zaczynają mówić o starych czasach, gdy Iwalin był jeszcze częścią Prowincji Poznańskiej. Z Cesarstwa Niemieckiego miał do miasta przybyć Gustaw i Barbara Han z dwoma synami w wieku studenckim: Tomasem i Klausem. Historycy tamci zarzekają się, że długo dochodzili prawdy, lecz rodu Hanów nie odnaleźli wcale w żadnych zapiskach cesarskich urzędów ani kościołów, choć te ostatnie były łapaniem się tonącego za brzytwę, gdyż Hanowie nigdy nie kryli, że są ateistami. Niektórzy podnosili głosy, że przyczynkiem imigracji tej rodziny do Iwalina była chęć rozpoczęcia nowego rozdziału w życiu i że w rzeczywistości nazwisko czworga przybyszy brzmiało zupełnie inaczej. Chociaż hipotez było dużo, żadna nie znalazła większego oparcia w badaniach naukowych.

Hanowie cieszyli się majątkiem tak wielkim, że przez sam ten fakt wielu iwalinian gorzko ich nienawidziło. Kryminologowie w tej chwili zamykają z ulgą swe notesy, akceptując, jak ich nauczono, iż za makabrycznymi losami Hanów wcale nie stały żadne demony ani bóstwa potężniejsze od człowieczej zawiści. Są jeszcze ci, którzy twierdzą, że coś innego owiło się wokół przeznaczenia Hanów. Gdyby przejść się nocą po omijanych przez tak przejezdnych, jak i miastowych zachodnich peryferiach Iwalina, można by ujrzeć, jak w świetle księżyca lśnią naznaczone ropuchami moczary, które pożarły część miasta podczas drugiej wojny światowej. W bagnistych odmętach przetrwały połaci brudnych trawsk, stawiki i zaschnięte wysepki rumowisk po eklektycznych budynkach z dawnych czasów. Niektórzy nazwaliby szczęściem, a inni horrorem napotkanie jednej z tamtych starych postaci, które czasami znaleźć można na zachodnich rubieżach Iwalina. Osoby tamte wpatrują się z głęboką nostalgią w lśniące nad moczarami światła przywołujące w wyobraźni obrazy dni dużo starszych niż sam Iwalin. Czasami można się dowiedzieć od tajemniczych postaci, że pradziadowie Hanów zetknęli się z czymś, czego sama nazwa wypowiedziana w świetle dnia naraz wszystkie świece i lampy rozbije, a następnie uszyje nieboskłon smolistymi chmurzyskami, aż do bladego świtu kolejnej doby.

Jeśli udać się do genealoga, który postradał zmysły i przestał baczyć na swe dobro albo takiego, który w swej naiwności jeszcze nie pojął, iż w pewnych sprawach lepiej nie grzebać, można by dowiedzieć się, że żaden z Hanów nie wyzionął ducha naturalnie. Genealogowie sami nie wierzą swoim słowom, gdy trzymają w drżących dłoniach efekty swych ustaleń. Wynika z nich bowiem, że w 1873 roku Gustaw Han począł budować dom na szczycie górującego nad południem Iwalina Wzgórza Pieśni. Parę tygodni zajęło wycięcie starych świerków i wykarczowanie szczytu wzgórza pod roboty, a także usunięcie jeżyn z północnego zbocza i uklepanie prowizorycznej drogi, co by można konno transportować materiały budowlane. Robotnicy już zakończyli tamtego wieczoru pracę i chowali swe narzędzia, czekając tylko na masonów, żeby położyli kamień węgielny pod fundamenty budynku. Jak każdego dnia pracy, z dumnym uśmiechem obserwował ich sześćdziesięcioletni Gustaw Han, co jakiś czas zaciągając się dymem tytoniowym z eleganckiej fajki. W oczekiwaniu kamienia węgłowego Gustaw miał udać się na wieczorny spacer po zalesionych partiach wzgórza. O jego losie wystarczy rzec, że dwie godziny później straż miejska wiozła go do kostnicy pokrytego brudnym prześcieradłem, przesączonym krwawym śladem na wysokości głowy nieboszczyka. Odnaleziono go bowiem u stóp wzgórza potwornie zmiażdżonego przez upadek z diabolicznej wysokości.

Spadek po Gustawie trafił w ręce jego żony Barbary i dwóch synów: Tomasa, który otworzył przed miesiącem dom pogrzebowy dla elity, oraz Klausa, który studiował anatomię w nadziei na dostanie się na tutejszy wydział lekarski. Pod koniec 1874 roku, gdy budowa dobiegała końca, Barbarę Tomas znalazł powieszoną w swoim zakładzie, nad trumną, na którą wskazywał wystawiony groteskowo palec samobójczyni. W trumnie Tomas znalazł list, który potem musiał przekazać straży miejskiej: Alternatywa nie była dla mnie, kochani chłopcy. Parę tygodni po wybudowaniu domu w 1875 roku Tomas został zastrzelony przez złodzieja, który liczył na znalezienie luksusowych towarów w posiadłości. Pozostał sam Klaus, który sprzedał interes brata, choć nie musiał, gdyż cieszył się wciąż ogromnym majątkiem rodziców. Klaus był w związku z młodą wdową imieniem Maria, z którą ożenił się w roku 1877, po uzyskaniu dyplomu lekarskiego oraz narodzinach ich bliźniaczych córek: Beaty i Lucyny. Klaus w 1886 roku spłodził też syna Damiana Wilhelma.

Lata 1913-1915 odznaczyły się szczególnym okrucieństwem losu wobec rodu Hanów. W 1913 roku Beata została porażona śmiertelnie przez piorun w Poznaniu. Rok później spłonęła zachodnia część posiadłości Hanów, w której spała Lucyna. W 1915 roku natomiast Klaus zmarł nagle, a osamotniony Damian Wilhelm na trzydzieści lat wyemigrował z matką do Anglii. Najbliżsi przyjaciele zawezwani, by być przy Klausie przy zupełnie niespodziewanej agonii, twierdzili, iż mężczyzna cierpiał wyjątkowe napięcie mięśni i szczękościsk, jak gdyby skaleczył się i tężec mu żywot ukrócił. Ponoć jęki Klausa Hana niosły się korytarzami posiadłości jeszcze dwa dni po tym, jak złożono go do grobowca rodzinnego w Zefirze — wspomnianej zachodniej dzielnicy Iwalina, którą po drugiej wojnie światowej pochłonęły moczary. Maria Han ponoć zmarła w latach dwudziestych w Londynie na tyfus.

Po upadku Kraju Warty Iwalin uzyskał status miasta województwa poznańskiego, a w roku 1947 Damian Wilhelm powrócił na Wzgórze Pieśni wraz z poznaną w Anglii żoną Rose, córką Eweliną oraz synem Janem. Patriarcha odrestaurował posiadłość zniszczoną licznymi bombardowaniami za wojny, po czym w roku 1948 kupił elegancki samochód, zaparkował go przed domem, uszczelnił okna taśmą i starymi szmatami oraz przymocował przewód, który spaliny transportował do wnętrza auta. Wieczorem martwą parę odnalazła córka Ewelina z synem Janem. W zaciśniętej ręce ich matka ściskała list napisany lekką, wolną od drżenia ręką: Będziemy czekać.

Jan ożenił się z Agatą Kocioł w roku 1950, a Ewelina żyła w szczęśliwym nieformalnym związku z nieznanym szerzej partnerem. Chociaż Jan dożył sędziwego wieku 96 lat, Ewelina wraz ze swoim partnerem i jego rodzicami utopili się podczas wakacyjnej przeprawy promem w Świnoujściu, w roku 1982. Wiadomo, iż Jan miał dwie córki imieniem Matylda i Teresa. Niedługo po śmierci ciotki Eweliny Teresa udała się do Nowego Jorku z nowo poznanym partnerem, a Matylda wyprowadziła się z rodzimej posiadłości i zamieszkała na północy Iwalina. Agata zaś utopiła się podczas kąpieli, w 2005 roku i jedenaście lat Jan przeżył sam, jeśli nie liczyć krótkich wizyt Matyldy.

Gdy jednak i na niego przyszła pora, a żyletki rozcięły żyły w gorącej kąpieli, los dziedzictwa Hanów stanęło pod znakiem zapytania.


Uwaga!
Opowieść składa się z prologu, trzech rozdziałów i epilogu. Sprawdzaj często, by zobaczyć, czy nie opublikowano nowej części!

O ile nie stwierdzono inaczej, treści niniejszej witryny objęte są postanowieniami licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 4.0 Międzynarodowe.