Kim jest Virr? Otóż jestem ledwo wyplutą ze slumsów Niebieskiego Promienia łajzą, która nie umie znaleźć pracy w zawodzie, do którego szkoliła się przez 40 lat dzieciństwa. Koordynator Przepływu Międzyklasowego powiedziała, żebym zaczął spisywać swoje myśli, bo jestem osobą, kurwa, chaotyczną… Dlatego, droga Pani Koordynator, oto moje zupełnie niechaotyczne zapiski, które, mam nadzieję, magicznym sposobem sprawią, że zdobędę pracę. Nie dość, że kobieta, którą kocham, nie może ze mną być, bo nie jestem szlachcicem, to jeszcze muszę spać w dormitorium z trzema tępymi grubasami, którzy w ogóle mnie nie słuchają, gdy próbuję im wyjaśnić, że od czegoś jest cisza nocna. Na pewno nie od głośnej gry w karty i opowiadania półkrzykiem suchych żarcików o tym, który z którą co by porobił. To w końcu nie tak, iż urody, że tak powiem, nie odziedziczyliśmy po matkach, charyzmy po ojcach, a pieniędzy po slumsach, z których ledwo co nas wypluto, bo górne sfery potrzebują taniej pierdolonej siły roboczej, której i tak nie umieją, kurwa mać, dać potem jebanej pracy! Zadowolona, Pani Koordynator?
Prawie. Może trochę mniej samoużalania się z Twojej strony umożliwiłoby ci czerpanie większej satysfakcji z kontaktów ze współlokatorami?
Fotografia znaleziona wśród listów.
Dobrze zatem, próba numer dwa! Szczerze? Myślałem, że zostanę ostro przez Panią zjebany, ale najwyraźniej nie jestem jedynym frajerem, z którym musiała się Pani przez lata użerać. Nie mówię, że darzę Panią supersympatią, ale trochę jestem zaskoczony. W każdym razie przymknąłem się ze swoimi żalami i może ciszy nocnej nadal nie mam, ale zaczęliśmy rozmawiać. Zauważyłem, że muzyka poprawia mi nastrój. W slumsach była paskudna, ale tutaj jest niewiarygodnie piękna i żywa. Rozmowy za to przełożyły się na to, że dużo lepiej się wysypiam. Już po prostu aż tak mnie chłopaki nie drażnią. Wciąż nie mam pracy, ale zacząłem do tego podchodzić inaczej. Mniej się denerwuję i powiem szczerze, że całkiem nieźle idzie mi doskonalenie cierpliwości. Wie Pani, chłopaki zaczęli rozmawiać o Tradycji Volhova i czuję, że to może być tym czymś, czego szukam.
Widzisz? Będzie tylko lepiej! Tak trzymać! Jeśli jednak o Tradycję Volhova idzie — na Twoim miejscu doceniłabym to, że jesteś jeszcze młodzieńcem i dużo czasu przed Tobą. Stawienie czoła Trzem Próbom to śmiertelnie niebezpieczne wyzwanie. Garstka osób, które przetrwają, noszą w sercu traumę do końca życia, a nawet zwycięzca jest osobą całkowicie odmienioną, i ośmielę się rzec, że — nie w pozytywny sposób. Po prostu zastanów się trzy razy. Możesz to dla mnie zrobić, Virze?
Tylko że, Pani Koordynator, jeśli chcę być z Uhnną, innego wyjścia nie ma. Rodzice oczekują, że ma wyjść za mąż — naciskają na nią. Jeśli pozwolę im narzucić jej jakiegoś cieniasa ze szlachty, który nie będzie miał jej za tak… niezwykle wyjątkową część siebie, za jaką mam ją ja, nie będę w stanie spojrzeć w lustro. Wiem, że ma Pani materiały. Wiem też, proszę się nie gniewać, że pochodzi Pani ze slumsów — chłopaki Panią kojarzą. To dlatego tak dobrze mnie Pani rozumie. Poznała mnie Pani i rozumie moje powody. Wie Pani, że gdyby było mnie na to stać, klęczałbym przed Panią z bukietem kwiatów, ale nie mogę kupić sobie nawet pary nowych spodni.
Proszę pozwolić mi podjąć tę decyzję, póki jeszcze Uhnna nie wyszła za jakiegoś ciecia. Zapracowała Pani ciężko na wysokie stanowisko, które Pani obecnie zajmuje, więc proszę mi dać szansę na zapracowanie w mój własny sposób na własne szczęście — na próbę zrobienia czegoś zarówno dla niej, jak i dla siebie. Na próbę ukucia naszej szansy!
Virze…
Plakat zwinięty między listami.
Najważniejsze: jeżeli zostanę szlachcicem, do końca życia będę nosił w sercu niegasnącą wdzięczność do pani koordynator za to, co dla mnie zrobiła. Chłopaki pozwalają mi się w pełni wyspać. Motywują mnie. Powiedzieli, że gdy wygram, wytatuują sobie moje imię na plecach. Przepiszę tutaj ulotkę od pani koordynator, ponieważ muszę to wszystko zapamiętać, a pamięć fizyczna dotąd mnie nie zawodziła.
Tradycja, czy też Próby, Volhova to możliwość stawiana członkom klasy niższej, średniej i wyższej na nobilitację i zatem dołączenie do klasy szlacheckiej oraz ufundowany przez Radę Szlachecką majątek zabezpieczający życie lauerata w dostatku przez kolejne sto lat. Próby te to odpowiedź na pytanie, czy ktoś, kto w tym życiu nie urodził się w klasie szlacheckiej, może do niej dołączyć poprzez ciężką pracę i stawienie czoła niewyobrażalnemu. Próby Volhova przeprowadzane są rokrocznie w Historycznym Węźle, a prawo wzięcia w nich udziału przysługuje raz w życiu. Należy jednak tu uprzedzić, że zdecydowana większość, a niekiedy wszyscy kandydaci, ginie w trakcie podejmowania się tego największego i najbardziej satysfakcjonującego ze wszystkich wyzwań na Niebieskim Promieniu.
Tradycja Volhova stanowi, że Próby są cztery: Marsz Gwiazd, Szycie Melodii, Taniec Ciężkich Butów oraz Źdźbło. Ze względu na to, że jednak praktyka Czwartej Próby przez lata prowadziła do śmierci wszystkich kandydatów — najprawdopodobniej dlatego, że nie została ona ukończona przez Volhova, który już dzień po rzekomym jej zaprojektowaniu doznał śmierci w niewyjaśnionych do tej pory okolicznościach, dzisiaj stosuje się wyłącznie trzy pierwsze z tych Prób. Pozwala to na około trzy nobilitacje na dziesięć lat. Nobilitowany zostaje bowiem wyłącznie ten, który pierwszy ukończy wszystkie trzy próby, acz nie każdy jest w stanie tego dokonać. Bywały wręcz lata, że żaden z kandydatów nie mógł przejść nawet próby pierwszej, czyli Marszu Gwiazd. To, na czym próby polegają, jest strzeżonym pod groźbą kary śmierci sekretem.
Ćwiczę relaksację oddechem. Bruval mnie tego nauczył. Mięśniak, ale ma trochę oleju w głowie. Czuję krążący moim ciałem optymizm przy słodkiej muzyce z rozgłośni ulicznej. Mam tylko nadzieję, że będę o tym pamiętał jutro, podczas pierwszej próby. Proszę, proszę, proszę trzymać za mnie kciuki!
Przeżyłem. Do Historycznego Węzła weszło nas dwustu dwóch. Wyszło stu trzydziestu dziewięciu. To nie była konkurencja sportowa. To było coś, czego nie umiem opisać, nie wracając myślami do dwóch mężczyzn, których śmierć widziałem z tak bliska, że wciąż widzę rysy ich twarzy. Nie wolno mi opowiadać o tym, czym to było, ale i tak nie chciałbym przelewać tamtych myśli na papier. Wystarczy powiedzieć, że było to jak wielogodzinna wędrówka mostem z igieł nad przepaścią bez dna. Gawędziłem z jednym z tych, którzy mi towarzyszyli. Był to silny i doświadczony mężczyzna, który ciężko pracował na to, co osiągnął. Ułamek sekundy nieuwagi przełożył się na zgon, nim minęła kolejna. Drugiemu omsknęła się stopa zaraz przy finiszu. Uśmiechał się — nie jestem pewien, czy zdołał w jakiejś cząsteczce siebie zdać sobie sprawę z tego, że zaraz ulegnie unicestwieniu. Gdy wyszedłem na finisz, zwymiotowałem, jak chyba cała reszta. Tacy silni, tacy odważni i tacy doświadczeni. Puf! Już ich nie ma. Przetrwałem ja — słaby i wystraszony. To nie było osiągnięcie mojej wytrwałości. To było szczęście, nic więcej. Siłę daje mi uśmiech Uhnny i życzliwość promieniująca z oczu pani koordynator, ale już wiem, że siła to za mało, a czekają mnie jeszcze dwie konkurencje. Dwa katusze.
Nazywam się Virr. Virr. Wciąż jestem Virrem. Muszę o tym pamiętać. Nie wolno mi o tym zapomnieć, co by się nie działo. Szycie Melodii. Czy Wyobraź sobie, że siedzisz w małym pokoju, wokół ciebie dziesiątki karabinów z lufami skierowanymi właśnie na ciebie. W twoich rękach sznurki połączone z ich spustami. Masz mało czasu. Musisz każdy sznurek prześledzić od swych rąk przez plątaniny plątanin. Nazywam się wciąż Virr. Musisz go prześledzić i zobaczyć, czy jest przywiązany do spustu, czy do rękojeści. Musisz pociągnąć wszystkie sznurki przywiązane do rękojeści, żeby karabiny się od ciebie odchyliły. Wtedy i tylko wtedy zdołasz stamtąd wyjść. Tylko że VIRR. Nie mógłbym zapomnieć, prawda? Jestem Virr. Wiem, kim jestem. Tylko że tyka zegar. Gdy pozostaje ci dużo sznurków, a mało czasu, jesteś mniej ostrożny. Bang! Bang! Bang! Co chwilę. Za każdym razem, gdy pociągam pociągałem za sznurek, mój własny umysł szydził ze mnie, każąc mi słyszeć złudne Bang! Bang! Bang! Dlaczego Volhov coś takiego stworzył?!
To dobre porównanie do tego, czym jest Szycie Melodii. Przetrwałem. Pozostaje nas dziewięciu. Wiem, że jestem Virrem. Muszę zapomnieć o tej konkurencji. Już się stała i już mi nie zagraża. Koledzy z dormitorium nie chcą o tym słyszeć. Tym razem to oni nie mogą spać przeze mnie drżącego i piszczącego pod prześcieradłem mokrym od mojego potu i krwi spływającej z rozcinanych z nerwów zębami warg. Ostatnia konkurencja, ale nie jestem pewien, czy chcę będę w stanie spojrzeć jej w oczy po tym wszystkim…?
Łkam, podczas gdy koledzy z dormitorium chwalą mi się swoimi tatuażami z moim imieniem. Dojmujące roztrzęsienie, które wylewało się z mojego serca w ostatnim zapisku, uległo całkowitemu zdołowaniu i frustracji, która z każdą minutą wzmaga furię w moim sercu. Taniec Ciężkich Butów był niczym ucieczka w butach wykutych z kamienia przed stadem wygłodzonych drapieżników, których jedynym celem jest pożywienie się każdym skrawkiem twojego ciała. Ucieczka nie była możliwa dzięki samej sile nóg i rąk, choć wielu boleśnie przyjęło tę lekcję za późno. Trzeba było korzystać z tego, co miałeś do dyspozycji w terenie. Jeśli nie mogłeś zbiec przez drapieżnym kotem, mogłeś wdrapać się na drzewo. Wiedziałeś, że on wejdzie na nie za tobą, więc musiałeś mieć pod ręką kamień, którym trzaśniesz mu w pysk, żeby co najmniej go oślepić. Najlepiej zabić. Chociaż koty to było jedno zmartwienie… To dobrze i dostatecznie słabo opisuje Taniec Ciężkich Butów, tak sądzę. Nadal nie wiem, co to miało w nas sprawdzić. Wystartowało dziewięciu. Przetrwało dwóch. Ja i inny. Wyprzedził mnie o kilka sekund. To jego czeka nobilitacja. Chociaż przetrwałem, jedyne, co mnie czeka, to żal do końca życia, że dałem z siebie za mało, mimo iż sądzę, że dałem wszystko.
Da Pani wiarę, Pani Koordynator? Przetrwałem WSZYSTKIE TRZY PIERDOLONE PRÓBY! ZROBIŁEM COŚ, CZEGO ŻADEN Z TAMTYCH JEBANYCH SZLACHCICÓW NIGDY NIE BYŁBY W STANIE ZROBIĆ! PRĘDZEJ BY SIĘ, KURWA, ZESRALI, NIŻ PODJĘLI TEGO, CO ZROBIŁEM JA, A I TAK GÓWNO TO DAŁO. Byłem drugi, więc przegrałem — PROSTE! Wie Pani, myślałem, czy aby na pewno lepszym wyjściem nie było namówienie Uhnny na ucieczkę, ale oboje wiemy, że dokądkolwiek bym się z nią nie udał, Niebieski Promień by nas odnalazł. Nawet jeśli nie — do końca życia oglądalibyśmy się przez ramię jak jacyś cholerni zbrodniarze.
Napisała Pani w tamtym liście, że będę miał skazę na psychice do końca życia. To prawda, ale Próby Volhova dały mi też coś innego. Poczucie tego, kim tak naprawdę jestem. Poczucie, że jestem zdolny do wielkich rzeczy. Dlatego odpuszczam. Chcę tylko, żeby ktokolwiek to będzie, pokochał ją choć w połowie tak mocno, jak ja. Zniknę z jej życia. Może napiszę do niej list z jakimiś toksycznymi myślami, żeby przestała o mnie myśleć — żeby mnie znienawidziła. Może wtedy zdoła pokochać innego i odczuć u jego boku szczęście, na jakie zasługuje.
Jako zawodowy rusznikarz wiem, że to, co nazywa się bronią zepsutą, jest w rzeczywistości zwykle bardzo łatwe do odrestaurowania. Ten pistolet plazmowy zakupiony na bazarze, sprzed czterdziestu lat zajął mi dwie godziny pracy. Liczę, że nie powinienem ujrzeć nawet błysku. Poczekam jednak, aż dormitorium opustoszeje, żeby nie karmić traumą moich przyjaciół.
Virze, zanim zrobisz coś głupiego, chciałabym z tobą porozmawiać w cztery oczy.
Pozostawiam to tutaj dla mojego przyjaciela Bruvala na wypadek, gdybym nie miał powrócić z tego, co zamierzyłem. Mam niewiele, ale być może coś ci się i tak przyda. W każdym razie jutro poznasz mój los, ale chcę, byś jako mój przyjaciel znał również moje rozumowanie.
Dzięki życzliwości pani koordynator wiem, co następuje. Każdy, kto przeszedł Trzy Próby Volhova, ma prawo podejść do Czwartej i niezależnie od kolejności, „kto czwartą próbę przeżyje, w najwyższy stan szlachecki przejdzie”. Tak w końcu stanowi jego tradycja, a najwyższy stan szlachecki to tytuł Sentinela. Problemem było to, że nikt, kto podszedł do Czwartej Próby — „Źdźbła” — jej nie przeżył. Radzie Szlacheckiej, która po prostu kontynuowała Tradycję ustanowioną przez Sentinela Volhova, postawiono zarzuty, że te całe Próby Volhova są jedynie teatrzykiem odgrywanym po to, by dać niższym klasom ułudę, iż mają szansę na nobilitację. Aby powstrzymać szerzące się nastroje antyestablishmentowe, Rada Szlachecka wyłączyła Czwartą Próbę z Tradycji Volhova, twierdząc, że sam Volhov jej nie dokończył — wbrew jego zapewnieniom. Nobilitację umożliwiono, z powodu obniżenia trudności prób, już nie każdemu, ale tylko pierwszemu. Jednakże Sala Czwartej Próby nadal istnieje w Historycznym Węźle, a każdy, kto przeszedł Trzy Próby, ma prawo i jej stawić czoła. Rada Szlachecka zajmuje stanowisko, że przejście Czwartej Próby byłoby zdarzeniem bezprecedensowym i bardzo korzystnym z perspektywy osób, którym zależy na niezwiększaniu liczby szlachciców. Zdarzenie takie umożliwiłoby bowiem Radzie Szlacheckiej ponowne włączenie Czwartej Próby do Tradycji Volhova i odstąpienie od konieczności nobilitowania praktycznie kogokolwiek, z wyjątkiem być może raz na kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset lat osoby, która zdoła przejść Czwartą Próbę.
Tego właśnie podejmę się dzisiejszego wieczoru. Chciałem się zabić, ale chociaż zapewne nie mam szans przetrwać Źdźbła, cień możliwości, iż uzyskałbym w przeciwnym razie nobilitację, wymusza na mnie wybór właśnie tego rozwiązania. Rodzice Uhnny chcą, żeby wyszła za mąż jeszcze w tym tygodniu. Widziałem jej adoratora i jej oczy, który prosiły mnie o interwencję, do której zdolny nie byłem. Jestem jej winien podejście do Czwartej Próby.
Przeszedłem Czwartą Próbę. Nie jestem w stanie jej opisać. Była ona zdecydowanie najcięższym wyzwaniem, jakiemu stawić czoła może istota śmiertelna, acz taką być przestałem.
Gdy wyszedłem z Czwartej Sali, cała Rada Szlachecka złożyła mi wyrazy najwyższego uznania. Stałem się Sentinelem. Wszyscy sentinelowie, którymi stać można się tylko po przejściu Czwartej Próby, czyli aktualnie tylko ja, stanowią ostateczną władzę na Niebieskim Promieniu. Zadeklarowałem, że nie to jest moim celem, więc Rada Szlachecka odetchnęła z ulgą. Rodzice Uhnny nie wierzyli, że chcę ożenić się z ich córką. Szybko odrzucili jej adoratora, a ona uwiesiła mi się na szyi i mnie pocałowała.
Nie wyzbędę się jednak skazy, którą w moim sercu pozostawiły Cztery Próby. Muzyka, która dawniej dawała mi ulgę, jest dla mnie zbiorem dźwięków, które ktoś uznał za przejaw sztuki — cokolwiek to pojęcie może znaczyć. Uśmiecham się do Uhnny, ale nie jestem osobą, którą poznała. Nie jestem tym, kim byłem wczoraj. Nie jestem nawet Virrem. Tak w końcu powiedziała mi Rada Szlachecka. Poznałem od nich bowiem całą prawdę.
Wszystko było zaplanowane. Każdy szczegół. Każdy etap mojej wędrówki. Przez jedną osobę, której nie mogę za to pociągnąć do odpowiedzialności — przeze mnie. Jestem zreinkarnowanym Volhovem, a wszystkie Cztery Próby służyły czemuś o wiele donośniejszemu, niż śmiercionośnej selekcji i permanentnym naznaczeniu traumą psychiczną grupy śmiałków. Nie pamiętam poprzedniego życia, ale to, czego się dowiedziałem, sprawia jakiś mroczny sens.
Cztery tysiące lat temu, gdy Sentinel Volhov — z zamiłowania archeolog — władał Niebieskim Promieniem, dokonał on odkrycia czegoś przerażającego, a jednocześnie fascynującego. Nikt nie jest pewien, czym to coś było, ale spowodowało, że opracował szereg konkurencji znanych później jako Tradycja czy też Próby Volhova. Zaprojektowawszy ostatnią konkurencję, Volhov umarł. Taka jest przynajmniej oficjalna wersja zdarzeń. Według Rady Szlacheckiej Volhov popełnił w rzeczywistości samobójstwo, a wbrew temu, co sądzono o Próbach, były one doskonale zaprojektowane do tego, by wyłącznie przyszła inkarnacja Volhova zdołała uczynić coś, czego z jakiegoś powodu nie mógł on, z czymś, co umieścił w Czwartej Sali Historycznego Węzła. Nie szło o to, by aspirujący do tytułu szlacheckiego mieli szansę. Szło o to, żeby przyszły Volhov mógł dokończyć to, czego z jakiegoś powodu nie mógł zrobić w poprzednim życiu.
Wykonałem Czwartą Próbę. Nikt inny nie może jej powtórzyć, więc formuła nobilitacji się nie zmieni — to, co było w Czwartej Sali, jest teraz we mnie. Mogę kształtować rzeczywistość, oprócz cofania czasu i wskrzeszania. Nie wiem, czy zdawałem sobie sprawę z tego, że będzie mnie to kosztowało najgorsze możliwe skazy, ale widząc, co mogę czynić, stwierdzam, że… dawnego siebie częściowo rozumiem, choć w żaden sposób nie mogę poprzeć śmierci niezliczonych w męczarniach Historycznego Węzła.
W załączeniu przesyłam akty nobilitacji dla Pani, Pani Koordynator, oraz dla mojego przyjaciela Bruvala. Może byłem Volhovem, ale pozostaję Virrem i pamiętam o swoich prawdziwych przyjaciołach.
Od mojego ostatniego zapisku minęły dwa miesiące. Moja żona Uhnna jest w ciąży. Za dwa lata urodzą się nam dzieci. Niezwykle mnie to cieszy, ale wciąż nie umiem się zdobyć, żeby zapałać dawnym optymizmem. Uhnna to dostrzega. Widzę, że czasami nie czuje się komfortowo, gdy nie zareaguję na coś miłego lub śmiesznego tak, jak by tego chciała. Zapytana jednak twierdzi, że wcale jej to nie przeszkadza. Nawet gdybym nie umiał czytać w myślach, wiedziałbym, że to słodkie kłamstewko. Fakt faktem, nie chcę być apatycznym mężem i ojcem — muszę przywrócić dawnego siebie.
Wyciągnąłem rękę do Rady Szlacheckiej, mówiąc, że chcę uchylić Trzy Próby i ułatwić przemieszczanie się między klasami. Stwierdzili ze strachu, że nie mogą tego zaakceptować. Nie ufają mi; za słabo mnie znają, a moje zdolności ich przerażają. Podjąłem się służby dla dobra Niebieskiego Promienia na okres dwóch lat, aż do narodzin naszych dzieci. Będę strzegł bezpieczeństwa całej planety i pobliskiej przestrzeni kosmicznej. Lud mi dzisiaj wiwatował. Uhnna się o mnie boi, ale dobrze wie, że nic nie może mi się stać. Będę ją odwiedzał, ale muszę się przywrócić. Możliwość tę widzę tylko w obronie Niebieskiego Promienia.
Minął rok, odkąd zostałem Obrońcą Niebieskiego Promienia. Broniłem i ratowałem niezliczoną liczbę razy. Muzyka nadal nie pozwala mi czuć pełnej radości. Na jednym z naszych księżyców pojawiły się tajemnicze wrota. Wyszła z nich kuriozalna istota, pytająca początkowo w zupełnie nieznanym mi języku, gdzie jest jakiś artysta. Gdy pozwoliłem sobie zrozumieć, co mówi, odparłem, że nie ma żadnego artysty. Patrzyła na niebieską gwiazdę opatulającą naszą planetę i wtedy do niej doszło, że cokolwiek widziała po drugiej stronie portalu, było ledwie widmem naszego świata. Nie jestem pewien, co zastałbym po drugiej stronie wrót, więc je wyłączyłem, a tamtą istotę sprowadziłem na Niebieski Promień i pozwoliłem zrozumieć naszą mowę. Rada Szlachecka jegomościa zwącego się Malarzem przesłucha i zadecyduje co dalej. Wygląda na to, że rzeczywiście świat jest o wiele większy i bardziej złożony, niż można by przypuszczać z powierzchni naszej planety.
Mimo upływu roku nie umiem się zmienić, żeby czerpać radość. Odwiedzam Uhnnę, gdy tylko mogę. Kocham ją najmocniej na świecie, ale nawet to nie daje mi siły. Jeśli naprawdę byłem Volhovem, dlaczego wymusiłem na sobie skazę nie do zmazania? Czyżbym miał jakiś cel w pozbawieniu się emocjonalności? Może to, co wchłonąłem, sprawiło, że straciłem resztę dawnego siebie? Czyżbym tego nie przewidział jako Volhov? Może przewidziałem, ale z jakiegoś niepomyślanego powodu uznałem, że jestem skory tę cenę płacić? Jeżeli tak, to wiem jedno: byłem w błędzie.
Do narodzin naszych dzieci pozostają dwa miesiące. Obawiam się, że służba obronna nic nie zmieni. Jestem żałosny, ale jedno małe coś daje mi powód, by sądzić, iż istnieje szansa na przywrócenie mi dawnej radości. Ta szansa leży w zniszczeniu podziałów społecznych. Gdy Rada przekaże mi władzę, niezwłocznie zniszczę system klas. Każdy będzie mógł kochać każdego. Nikt już nie będzie musiał przechodzić Prób Volhova. Udaje się w podróż do najdalszych zakątków naszej administracji. Gdy wrócę, szlag trafi podziały społeczne. Volhov mógł sobie czerpać z nich przyjemność. Virr ich z całego serca nienawidzi. Ciekawe, dlaczego tej emocji nie utraciłem.
Uroniłem łzę. Jedną — za to się nienawidzę — ale prawdziwą.
Uhnna nie żyje. Nasze dzieci nie żyją.
Virr nie zdołałby tego napisać. Czyżbym powinienem wrócić do swojego dawnego imienia? Do imienia tyrana, który stworzył coś tak zatrważającego, jak Cztery Próby? Tylko ktoś tak bezduszny mógłby nie czuć tego, co wiem, że powinienem czuć. Nie umiem się jednak nazwać Volhovem. Coś we mnie krzyczy, żebym tego nie robił — żebym nie akceptował tamtego tyrana; żebym go porzucił, tak jak on kazał porzucić mi emocje.
Zachorowała, gdy byłem na najdalszych rubieżach. Nikt mnie nie powiadomił. Umarła, gdy patrolowałem granicę. Wtedy mnie powiadomiono. Nie umiem wskrzeszać ani cofać czasu, ale mogłem ją wyleczyć. Oni o tym dobrze wiedzieli. Chcieli, żeby to mnie zrujnowało — żebym nie mieszał się im do władzy. Nie wiedzą jednak o tym, że zrujnowanego nie można zrujnować. Nie wiedzą, że wkrótce czeka ich odsunięcie od stołu. Teraz to ja zrujnuję ich.
Odkryłem list pod moją poduszką. Tylko dla moich oczu. Odstawiam jego czytanie, bo obawiam się, że znienawidzę się jeszcze bardziej, wiedząc, że powinienem płakać, ale nie umiejąc uronić kolejnej łzy.
Wiedziała o tym. Pozostawiła go z tą świadomością. Chciała, żebym go przeczytał już teraz.
Nikomu nie ufam bardziej.
Nagrałem przemówienie z całą prawdą o Volhovie, Czterech Próbach, tym, co mnie spotkało, i knowaniach Rady Szlacheckiej. Pani Koordynator, zabezpieczyłem Pani przyszłość, typując Panią na osobę zasługującą na zaufanie ludu. Nagranie rozbrzmi za pięćdziesiąt dwie godziny na całej planecie. Proszę się przygotować i proszę nie zapomnieć o Bruvalu. Dziękuję Pani raz jeszcze za wszystko, co Pani dla mnie zrobiła. Cokolwiek się nie stanie, nigdy o Pani nie zapomnę.
Przeczytałem list Uhnny. Odchodzę z tego świata. Czeka mnie długa wyprawa. Napiszę Pani to samo, co Bruvalowi: gdy nadejdzie ten dzień, że zamknie Pani oczy, proszę wiedzieć, że Panią odnajdę.
Vo Virr
Pamiętam błysk w Twoich oczach, gdy po raz pierwszy się ujrzeliśmy. Skądś wiedziałam, że poczułeś dokładnie to, co ja. Wiedzieliśmy też, że w tamtych czasach razem być nie możemy. Dzieliło nas zbyt dużo, ale Ty mówiłeś, że tego nie akceptujesz. Parłeś i parłeś, i wyszedłeś ze slumsów, a we mnie wzmagała się radość nadziei i strach przed jej złudnością. Tak bardzo się bałam, ale zbyt dobrze znałam swoich rodziców. Nawet gdyby chcieli, nie mogli zmienić prawa, a gdybyśmy je złamali, to władza by nam nigdy tego nie odpuściła. Myślałam, jak się z Tobą pożegnać, gdy nadejdzie dzień mojego ślubu z kimś, kto nie umywa Ci się do pięt pod względem mojej miłości.
Nie powiedziałeś mi, że przejdziesz Tradycję Volhova. Nie chciałeś, żebym się bała, ale wiedziałam po każdej próbie, że coś się w Tobie zmienia. Traciłeś rozmowność, utykałeś spojrzeniem w dali na długie chwile. Część Ciebie chciała wykrztusić, że mnie kocha, wiedząc, że może już nie mieć kolejnej okazji, by to mi zakomunikować. Nie musiałeś. Zawsze o tym wiedziałam.
Wtedy świat się do nas uśmiechnął. Zyskałam Virra, który w części był Volhovem. Tamta radosna część Ciebie nie przepadła, ale skryła się gdzieś głęboko w Twoim sercu. Wiem o tym tak dobrze, jak dobrze znam Twoją miłość do mnie i swoją do Ciebie. Nasz ślub, moja ciąża — ponownie część mnie była w euforii, a część w wielkim lęku. Nie wiedziałam, dokąd to dojdzie. Wiem, że odnajdziesz siebie, acz uśmiech świata dla mnie się zakończył. Pozostaje mi kilka dni i chociaż chciałabym, żebyś tu wrócił i mnie wyleczył, czuję, że tak się nie stanie.
Miewam ostatnio sny. Nie wiem, ile w nich prawdy, ale słyszę w nich muzykę. Radosną i żywą. Kolorową. Nie pochodzi ona z naszego świata, ale gdy widzę Twoją twarz, gdy tamtą muzykę słyszysz, dostrzegam jawiący się na Twej buzi dawny uśmiech. Ta muzyka przywraca dawnego Ciebie. Ponownie jesteś Virrem, a Volhov odchodzi w zapomnienie. Widzę, że dostrzegasz wtedy mnie i Twoja najszczersza radość budzi we mnie wspomnienia z poprzedniego życia.
Sen ten powtórzył się osiem razy. Wierzę, że gdy odszukasz muzykę, która obudzi w Tobie dawnego Ciebie, odnajdziesz i mnie… a ja Ciebie.
Kocham Cię najmocniej na świecie.
Na zawsze Twoja,
Uhnna