Mimo że uzależnienie od opium szybko opuściło ciało Renaty, to odkryła ona w sobie niezwykły dar do wynalazczości. Wspomnieć muszę, że mimo braku wykształcenia miała niezwykłą smykałkę i pasję do technologii. Mówię to jako absolwent wojskowych studiów inżynierskich, który uczestniczył w projektowaniu najbardziej zaawansowanych technologicznie przechowalni dla obiektów anomalnych, a który czasami nie umiał zrozumieć, o jakich koncepcjach technologicznych mówi Renata. Ileż to razy przedstawiłem jej problem techniczny, nad którym głowiliśmy się w pracy przez dni, a który ona rozwiązała w ciągu kilku minut. Minut! Wystarczy rzec, że stan, jaki osiągała po wypiciu tamtej nowej wersji laudanum, potęgował jej zdolności intelektualne.
Tutaj nadmienić muszę, iż dotychczasowa Dyrektor Placówki 131 odeszła pod koniec maja na emeryturę, a jej obowiązki pełnił tymczasowo zastępca. W ekspozyturze krążyły plotki, że Dowództwo Regionalne nie zamierza się spieszyć w obsadzeniu tamtego stanowiska, albowiem poszukuje osoby nowatorskiej, myślącej nieszablonowo, szczególnie w świetle licznych zdobyczy anomalnych mających miejsce w okresie pierwszej wojny światowej i konieczności zrównoważenia wydatków przechowalniczych oraz skuteczności w zapewnianiu bezpieczeństwa ogólnoświatowego przed światem anomalii. Nikt tym ludziom z początku nie wierzył, nawet ja, ale wszyscy przełknęliśmy swoje pigułki goryczy, gdy niecały tydzień później ogłoszono, że w sierpniu będzie miała miejsce Konferencja Technologiczna Autorytetu w Helsinkach, co dotąd się nie zdarzyło.
Miałem chrapkę na tamto stanowisko, ale małe szanse powodzenia w tamtym wyścigu szczurów. Jako Koordynator Pionu Przechowalniczego w Placówce 131 byłem odpowiedzialny za synchronizowanie pracy wszystkich komórek organizacyjnych Przechowalniczego. Ledwo co starczyło mi czasu, by uczestniczyć w oficjalnych badaniach, a co dopiero, jeśli chodzi o własne. Wiem jednak, iż w pewnym momencie w mojej głowie coś zaiskrzyło. Przez bardzo długi czas nie wiedziałem, czym też to coś było, acz pojąłem to pod koniec tego wszystkiego. W każdym razie, pomimo chęci nie miałem jak zwrócić na siebie uwagi osób decyzyjnych. Było wielu lepszych kandydatów na stanowisko dyrektorskie, a ja nawet nie miałem doktoratu.
Pewnej soboty Renata obudziła mnie entuzjastycznym okrzykiem. Ledwo przytomnego wyciągnęła mnie z łóżka i złapawszy pod rękę, wyprowadziła na spacer. Nie puściła nawet pary z gęby, co zamierza zrobić, ale pokazała mi swój nowy twór — ot, srebrny naszyjnik z jaskółką. Przyznam, że Laudanum Halczeńskiego sprawiało, że była niekiedy oderwana od rzeczywistości. W tamtym okresie starczyła jej łyżeczka specyfiku na dobry tydzień i z każdym kolejnym dniem brała coraz mniej. W każdym razie prowadziła mnie uliczkami, jak gdyby czegoś szukając, chyba dwie godziny. Uśmiech mimo to nie schodził jej z buzi. Wtedy ujrzeliśmy policjanta prowadzącego jakiegoś złodziejskiego łachudrę ulicą, a ona z podniecenia aż jęknęła i szybko założyła medalion, po czym powiedziała, bym uważnie patrzył. Ścisnęła główkę jaskółki, a jak gdyby nigdy nic kajdanki łachudry przeniosły się na ręce policjanta. Teraz to łachudra zaczął prowadzić policjanta na komisariat. Pamiętam, że nie rozumiałem, co tak naprawdę się stało, ale ona ponownie ścisnęła główkę jaskółki, a kajdanki z powrotem znalazły się na rękach policjanta, który prowadził łachudrę. Obaj na siebie spojrzeli z pytaniami w oczach.
Nie czekaliśmy na rozwój akcji. Pamiętam, jak szybko biło moje serce — nie z podniecenia, a z czystego przerażenia. Wziąłem Renatę pod rękę i na moment oddaliliśmy się od ludzi. Byłem przerażony, bo wiedziałem, co Autorytet robi z tym, co anomalne. Zacząłem ją dopytywać, skąd to ma, jak to działa, i tak dalej. Poszliśmy do domu, a ona opowiedziała mi o niezwykle zaawansowanych koncepcjach technologicznych, których nie byłem w stanie objąć rozumem, lecz wiedziałem, iż nie są niczym anomalnym. Otwarło mi to oczy i dało realną nadzieję na możliwość zyskania stanowiska dyrektorskiego. Renata powiedziała, że wciąż pracuje nad tą technologią, ale jest przekonana, iż może osiągnąć dużo więcej, niż to, co mi zademonstrowała, gdyby zwiększyć potencjał tej technologii mocą świata anomalii. Wierzyłem jej i dzisiaj już wiem, że się nie myliłem.
W lipcu, gdy Renata prawie w ogóle nie zażywała już nowego laudanum, oboje dostrzegliśmy, że dłuższe odstawienie od niego powoduje u niej zanik zdolności intelektualnych. Gdy wzięła, tworzyła gorliwie, rozumiejąc wszystko, co robi, ale gdy dłużej nie brała, łapała się na tym, że nie rozumie swojego toku myślowego sprzed paru dni. Poprosiłem ją, żeby pomogła mi stworzyć coś, co pozwoli przekonać uczestników konferencji, że jestem dobrym kandydatem na stanowisko dyrektorskie. Nienawidziłem się za to, że to zrobiłem, ale zapytałem, czy mogłaby tak miarkować nowe laudanum, by móc dokończyć projekt. Niechętnie się zgodziła. Chciała, żebym był szczęśliwy. Chyba uważała, że mnie jakoś zawiodła tamtymi trzema poronieniami, i chciała mi to jakoś wynagrodzić.
Na konferencji przedstawiłem dobytek Renaty jako przyszłość Pionu Przechowalniczego. Zostałem wyśmiany. Wtedy jednak pokazaliśmy uczestnikom kilka przykładów zmiany ontologicznej. Śmichy-chichy zastąpiła cisza, a po niej owacja na stojąco. Nie minął kwadrans, a przedstawiałem żonę Dyrektorowi Regionalnemu WESTCOM. Powiedział, że jest „kupiony” i zaproponował mi stanowisko Dyrektora Placówki 131, pod warunkiem, że będę nadzorował rozwój technologii, którą się szczyciliśmy z Renatą. Poprosił ją, by pokierowała projektem, ale ona odmawiała, mgliście przybliżając swój problem z uzależnieniem od opium. Powiedziała też, że chce po prostu odzyskać zdrowie i skupić się na próbie urodzenia dziecka, póki jest młoda. Regionalny wziął nas na bok i powiedział, że ambitni powinni współpracować i że warto wprowadzić przyjaciela do Zarządu stworzeniem pod jego komendą takiej technologii, gdyż „Autorytet ma środki do tego, by umożliwić kobiecie bezpieczną ciążę i poród”. Popatrzyliśmy po sobie, lecz zanim zdołałem rozstrzygnąć, czy prosić Renatę o dalsze zażywanie nowego laudanum, ona wyciągnęła rękę ku Regionalnemu i powiedziała: „Anoptikon. Tysiąc dziewięćset dwadzieścia pięć”. Oboje opuściliśmy konferencję z uśmiechem na twarzy, wiedząc, że weszliśmy na ekscytującą jednokierunkową wiodącą ku naszej świetlanej przyszłości.
Renata stała się kierowniczką projektu. Oddano jej do dyspozycji pokaźny budżet, inne środki i przede wszystkim zespół wybitnych innowatorów z Badawczego i Przechowalniczego. Jednakże następne cztery i pół roku pracy, wbrew zapewnieniom Renaty, że technologię opracuje na lata przed terminem oddania projektu, z każdym miesiącem ukazywało nam, że pracy jest więcej niż się nam dotąd wydawało. Zaczynałem się denerwować. Regionalny, początkowo subtelnie implikując, a później — mówiąc wprost — zapewniał mnie, iż w razie niepowodzenia projektu pożegnam się ze stanowiskiem dyrektorskim. Pamiętam te noce, kiedy wraz z Renatą budziłem się zlany potem. Mocno zaważyło to na naszych relacjach. O ile na początku bardzo łagodnie i ze zrozumieniem przekonywałem ją, by wciąż brała Laudanum Halczeńskiego, to od roku 1923 moje prośby przerodziły się w rozkazy. Jej ręce się trzęsły, zęby psuły, a psychicznie była coraz bardziej oderwana od rzeczywistości. Normą dnia codziennego stały się urojenia i halucynacje Renaty. Nowi koledzy i koleżanki mojej żony zaczęli na mnie patrzeć, jak na skurwiela. Wiedzieli, że to ja odpowiadam w przeważającym stopniu za jej stan. Czułem się bardzo srogo oceniany. Z projektu wyrzuciłem dobre dziesięć osób, które nakłaniały zarówno mnie, jak i Renatę, by odwiedziła lekarza, i opowiadały za moimi plecami, jakim to jestem kutasem dla własnej żony. Mieli rację.
W połowie 1924 roku Renata poprosiła mnie, bym kimś ją zastąpił. Nie chciała już laudanum. Twierdziła, że nie chce, by jej wysiłki, które włożyła w wygranie walki z nałogiem opioidalnym, poszły na marne. Chciała też odzyskać zdrowie po to, by mogła urodzić dziecko. Nie zgodziłem się, a co więcej — odpowiedziałem, że jej praca skończy się, gdy ukończy pracę nad projektem. W dniu 27 grudnia 1925 roku zademonstrować miała tzw. Medalion Ontologiczny, który miał pokazać na przykładzie kilku CSD, jak blisko jesteśmy ukończenia prac. Przeprowadziłem wielki pokaz technologiczny, a Medalion… nie zadziałał. Podczas gdy część widowni głupio się zanosiła śmiechem, a część nas wygwizdywała, Renata zaczęła płakać. Regionalny odbył ze mną bardzo poważną rozmowę. Groźba utraty stanowiska przerodziła się w perspektywę stawienia czoła postępowaniu dyscyplinarnemu pod zarzutem sprzeniewierzenia środków budżetowych. Regionalny próbował uratować swój tyłek przed pełnymi zapytania spojrzeniami GD.
Gdy tamtego wieczoru w milczeniu odprowadziłem ją do laboratorium, próbowała mnie przepraszać. Zareagowałem uderzeniem jej w twarz tak mocno, że z jej nosa pociekła krew. Zakazałem jej powrotu do domu, póki nie stworzy działającego Medalionu. Jeżeli nie zdoła tego zrobić do terminu oddania projektu, czyli 31 grudnia 1925 roku, może zapomnieć o jakichkolwiek dzieciach i dalszym małżeństwie ze mną. Czułem się przez nią oszukany, wystawiony na pośmiewisko i postawiony w roli „tego złego” w oczach tak wielu osób. W drodze do domu jednak opłakiwałem to, co uczyniłem. Gdy wszedłem do domu, wszystko chciałem odwołać. Chciałem, żeby po prostu wróciła do domu i żeby cały ten koszmar dobiegł końca. Doszło do mnie, że faktycznie jestem „tym złym”. Niestety, jako że niemal od przekroczenia progu domu wychyliłem kilkanaście łyków whisky, musiałem poczekać do rana. W drżeniu i zimnym pocie położyłem się do łóżka, cały czas mając przed oczyma jej zapłakaną, zaczerwienioną i pokrytą krwią twarz. O godzinie 2:30 następnego dnia zadzwonił nasz telefon. Dowiedziałem się, że „Placówka 131 przestała istnieć”.
Nie jestem w stanie opisać stanu, w jakim trwam od tamtej nocy. To potężna mieszanina żalu, smutku i gniewu na wszystko. Naturalnie od razu straciłem stanowisko i miałem odpowiedzieć za cały wypadek (utratę placówki, a w tym 329 jej pracowników i pozostałych jej zasobów; kryzys przechowalniczy z powodu wynikowego uwolnienia 45 obiektów RPC i zagładę ok. 17 rodzin zamieszkujących obszar w promieniu 2,5 km od P-131) oraz sprzeniewierzenie środków — miałem odpowiadać jak za oszustwo finansowe. Zostałem zawieszony jako pracownik Autorytetu. Wtedy jednak okazało się, że Renata żyje. Moja radość szybko się skończyła, gdy zrozumiałem, w jakim stanie kobieta się znajduje. Bezmyślny, niekomunikatywny i żądny krwi cień dawnej Reni. Co więcej, anomalie, które ją dotknęły, dały nam wszystkim do zrozumienia, iż koniec końców — stworzyła działający Medalion Ontologiczny. Wycofano zarzut sprzeniewierzenia przeze mnie środków, ale wciąż czekałem na wymierzenie mi odpowiedzialności za dopuszczenie do wypadku. Co prawda, mała była szansa skazania mnie z powodu braku dowodów, iż to ja za tamto odpowiadałem, ale jak to mówią — przyznanie się jest królową dowodów, a miałem bardzo dużo do opowiedzenia o Renacie i tym, jak moje działania doprowadziły do katastrofy z 28 grudnia 1925 r.
Wiedziałem, że muszę w jakiś sposób sprawić, by przestała zachowywać się jak drapieżnik — aby możliwe było umożliwienie jej życia w pokoju, póki innowatorzy przyszłych czasów nie dojdą do tego, jak stan Reni odczynić. Zgromadziwszy i spisawszy całą wiedzę o Medalionie Ontologicznym, którą dzieliła się ze mną Renia i którą opisała w swoich nielicznych zeszytach — acz naturalnie tylko w takim stopniu, w jakim byłem w stanie pojąć tamte koncepcje — dniami i nocami siedziałem przy biurku, wymyślając i przekreślając kolejne koncepcje zabezpieczenia Renaty. Paląc pewnego dnia papierosa na balkonie, ujrzałem piękny samochód Hispano-Suiza H6 prowadzony przez bogato ubranego mężczyznę, który pewnie ani razu nie ubrudził sobie rąk ciężką pracą. Samochód zatrzymał się na środku drogi, a z jego silnika zaczął unosić się popielaty dym. Bogacz otworzył maskę i zaczął grzebać w bebechach auta, najprawdopodobniej nie mając cienia pomysłu, co się stało ani tym bardziej — jak usterkę wyeliminować. Nagle, o dziwo, dym przestał unosić się z silnika, a zaczął z bagażnika. Bogacz pobiegł do bagażnika, który otworzył, coś postukał, i znów dym zmienił lokalizację, z której się unosił. Trwało to dobre pół godziny, aż jakiś przechodzący obok mechanik za sowitą zapłatą problem wreszcie naprawił w kilkanaście sekund.
Chociaż w ułamku siebie śmiałem się z tamtego zdarzenia, to w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, iż pokazało mi ono, jak zabezpieczyć Renatę — tak narodziła się koncepcja zamka ontologicznego. Napisałem na początku tego listu, że odkąd zwolniło się miejsce Dyrektora Placówki 131 miałem coś na końcu języka, jakiś pomysł, który mógłby ukazać mnie jako innowatora. Gdy zaprojektowałem zamek ontologiczny, poczułem, że już tego czegoś na końcu języka nie mam. Być może to wystarczyłoby, żebym został tym całym modelowo nowatorskim dyrektorem, nie musząc angażować Renaty. Tyle złego by się nie stało.
Wiem że to, co miałem na końcu języka, było po prostu rozwiązaniem problemu, który sam stworzyłem. Pozostaje mi jeszcze jeden problem do rozwiązania. Czas wypić całą resztówkę tego, czym poiłem moją najukochańszą. Tylko tak zniosę świadomość stanu, w jakim ujrzałem wczoraj moją żonę.
Kocham cię najbardziej na świecie, najdroższa Reniu! Jesteś dla mnie wszystkim!
Przepraszam.
— por. Radosław Szałkowski, były Dyrektor Placówki 131